• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Przedostatnia egzekucja w Gdańsku za morderstwo w Redłowie

Tomasz Kot
21 października 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 
Wyrok w sprawie Boczyka i Sandalskiego zapadł kilka dni po tym, jak znaleziono ciało zamordowanego ks. Jerzego Popiełuszki. Wtedy jeszcze oficjalnie nie było wiadomo, że za morderstwem księdza stoją funkcjonariusze UB. Wyrok w sprawie Boczyka i Sandalskiego zapadł kilka dni po tym, jak znaleziono ciało zamordowanego ks. Jerzego Popiełuszki. Wtedy jeszcze oficjalnie nie było wiadomo, że za morderstwem księdza stoją funkcjonariusze UB.

W powszechnej świadomości mieszkańców Trójmiasta zapisała się sprawa seryjnego mordercy "Skorpiona" i fakt, że był on ostatnim straconym w gdańskim areszcie śledczym przy ul. Kurkowej zobacz na mapie Gdańska. Przedostatnia egzekucja miała miejsce niemal rok wcześniej - 12 czerwca 1986 r. Stracono wówczas 35-letniego Adama Boczyka, skazanego za wyjątkowo brutalne morderstwo dwóch osób w Gdyni.



17 marca 1984 r.

Nad domem Poczackich przy ul. Powstania Listopadowego zobacz na mapie Gdyni w Redłowie unosił się silny swąd spalenizny. Sąsiad 67-letniej Marioli i jej 44-letniego syna Teodora usiłował dowiedzieć się, co się stało. Nikt mu jednak nie otworzył. Była sobota i zawiadomiona przez niego milicja pojawiła się na niebrukowanej wówczas uliczce dopiero wczesnym popołudniem.

Po wejściu do środka okazało się, że domek jest splądrowany. Wszędzie na podłogach walały się powyciągane szuflady, rozrzucone ubrania, rozbite naczynia. Ślady pożaru, osmalone futryny i popalone meble, widoczne były tylko w suterenie budynku, w której znajdowały się kuchnia i pomieszczenia wynajmowane przez Poczackich lokatorom.

Pożar jednak nie rozprzestrzenił się na cały dom. W kuchni cała podłoga, część ścian i futryny pomieszczenia wymazane były zakrzepłą krwią. Na podłodze leżały zmasakrowane, zakrwawione i miejscami nadpalone ciała, w których sąsiad rozpoznał właścicieli willi.

Milicjanci z patrolu wzywali właśnie ekipę dochodzeniową, gdy na teren posesji wszedł chwiejący się i zataczający młody mężczyzna. Zbyt późno zauważył milicjantów. Nie mógł się już wycofać. Przedstawił się jako lokator właścicieli domku. Nie był jednak w stanie wytłumaczyć dlaczego jego ubranie śmierdzi spalenizną, a na spodniach znajdują się widoczne ślady krwi.

Został zatrzymany, a następnie aresztowany. Nazywał się Adam Boczyk, potem okazało się, że to on zabił Poczackich. Wieczorem tego samego dnia w ręce milicji wpadł drugi sprawca zbrodni, 18-letni Adam Sandalski, aresztowany na stacji kolejowej w rodzinnej miejscowości nieopodal Białegostoku.

Troje to już kompania

Domek, w którym mieszkali Poczaccy był typowym peerelowskim klockiem udającym willę. Matka z synem dorabiali sobie wynajmowaniem pokoi mieszczących się w suterenie budynku. W ten sposób trafił do nich Adam Sandalski, który pół roku wcześniej przyjechał nad morze w poszukiwaniu pracy i szczęścia. Jedną z lokatorek domu w Redłowie była Małgorzata, kelnerka z gdyńskiej restauracji "Popularna". Młodzi szybko stali się parą.

Przez kilka miesięcy Sandalski był zatrudniony w gdyńskim porcie. Rzucił jednak to zajęcie, gdyż praca jego zdaniem była za ciężka. Nowego zajęcia już nie szukał. Utrzymywał się z tego, co przysyłali mu z domu rodzice i z pieniędzy zarabianych przez Małgorzatę.

W "Popularnej" Sandalski poznał Adama Boczyka, 33-letniego gdynianina, który po wyjściu z więzienia nie miał gdzie się podziać. Kary odbywał dwukrotnie: za znęcanie się nad rodziną i za kradzież z włamaniem.

Panowie przypadli sobie do gustu. Wkrótce Boczyk stał się nieformalnym, trzecim lokatorem. Obaj mężczyźni chcieli czerpać z życia pełnymi garściami. Na przeszkodzie stał jednak permanentny brak pieniędzy. Panowie zaczęli szukać innego lokum, jednak po sprawdzeniu kilku adresów mocno się zniechęcili. Włócząc się po Gdyni omawiali kolejne pomysły na zdobycie wielkiej kasy. Wówczas narodził się pomysł, żeby obrabować restaurację, w której pracowała dziewczyna Sandalskiego.

16 Marca 1984 r.

Małgorzata wstała rano i jak co dzień wyszła do pracy. Sandalski i Boczyk wylegiwali się w łóżkach do południa. W końcu ubrali się i pojechali do "Popularnej" na śniadanie. Do posiłku, dla wzmocnienia, wypili po kielichu wódki. Rozochoceni zaczęli ponownie rozmawiać o włamaniu do restauracji. Nic konkretnego jednak nie postanowili.

Do wynajmowanego mieszkania wrócili po godzinie 16. Teodor Poczacki, ubrany w kombinezon roboczy, zeskrobywał farbę w jednym z pokoi w suterenie. Miał zamiar go pomalować, odnowić i przeznaczyć do wynajęcia.

Adam Sandalski zagadnął syna właścicielki. Chciał pożyczyć pieniądze i wynegocjować obniżkę czynszu.

- O tym, to trzeba pogadać z matką - Poczacki wzruszył ramionami i wrócił do zeskrobywania farby.

Zrezygnowany Sandalski wrócił do pokoju. Usiadł i popatrzył na siedzącego naprzeciw Boczyka. Znów zaczęli rozmawiać o sposobach na zdobycie pieniędzy.

- Zrobimy starą - rzucił w pewnym momencie Boczyk, zaciągając się papierosem. Sandalski zamilkł. - Najlepiej oboje wykończyć od razu - powiedział po krótkim namyśle.

Sandalski przyniósł z łazienki część składowanego tam, połamanego krzesła. Grube nogi połączone listwą. Odłamał listwę i zaczął strugać nożem ostre krawędzie przy węższym końcu nogi, tak aby można było wygodnie ją chwycić i użyć jak pałki. Boczyk zrobił to samo z drugą nogą krzesła.

Ustalili, że będą zabijać razem. Najpierw syna, potem matkę. Ubrali się w kurtki, pod które wsunęli przygotowane wcześniej pałki. Około 18.30 weszli do pokoju, w którym pracował syn właścicielki. Przez pół godziny rozmawiali z nim o remoncie, malowaniu i sposobach przygotowywania farby. Poczacki w pewnym momencie kucnął, żeby zeskrobać farbę w okolicy listwy podłogowej, odwracając się całkowicie tyłem do obu mężczyzn. Wtedy Sandalski z całej siły uderzył pałką kucającego mężczyznę w tył głowy. Po zadaniu ciosu, młodszy Adam wybiegł w panice z pomieszczenia do sąsiedniej kuchni.

- Mamo! - krzyknął głośno Poczacki. Wstał i chwiejąc się usiłował złapać równowagę. Wtedy w głowę uderzył go Boczyk. Teodor brocząc krwią zaczął uciekać na oślep, zataczając się wpadł do kuchni. Wtedy otrzymał kolejny cios w głowę od stojącego tam Sandalskiego. Poczacki upadł na kolana i podparł się rękami. Do pomieszczenia wbiegł Boczyk i zadał kolejny cios pałką. Grad kolejnych uderzeń zadawanych przez napastników pozbawił ofiarę przytomności.

- Pani gospodyni, coś się stało Teodorowi! - krzyknął Sndalski uchylając drzwi kuchni. Gdy matka wbiegła do kuchni, otrzymała silny cios w tył głowy od Sandalskiego. Upadła obok syna, próbowała zasłaniać się rękami przed kolejnymi ciosami, wymierzanymi jej przez Boczyka.

- Dobić ich! - ryknął Boczyk. Ciężko dysząc chwycił nóż leżący na kuchennym stole. W amoku zaczął zadawać ciosy leżącym.

Jeden z ciosów trafił w obojczyk kobiety. Ostrze ześliznęło się przecinając tętnice szyjną. Trysnęła krew. Nóż zgiął się, kalecząc zabójcę w dłoń. Po wszystkim Boczyk wrzucił nóż do wiadra z białą farbą.

Syn był konający, ale żył jeszcze, gdy mordercy podpalili tapczan na piętrze i odzież roboczą, wiszącą na wieszakach w kotłowni. Dlatego ostateczną przyczyną śmierci Teodora Poczackiego było zatrucie tlenkiem węgla.

Wcześniej mężczyźni plądrują mieszkanie w poszukiwaniu pieniędzy i kosztowności. Znajdują 3 tys. zł w gotówce, obrączkę i niewiele warty zegarek. Rozczarowany Boczyk zrywa z kobiety ubranie i biustonosz w poszukiwaniu woreczka z ukrytymi pieniędzmi. Nic nie znajduje.

Po opuszczeniu budynku ok. godz. 20 mordercy rozdzielają się. Boczyk trafia do "Roxany" w Śródmieściu, gdzie przypadkowo napotkanemu paserowi sprzedaje pierścionek i obrączkę za 15 tysięcy złotych. Potem jedzie do "Popularnej", w której siedzi już Sandalski. We trójkę z Małgorzatą próbują wynająć pokoje na nocleg w hotelu "Bałtyk". Recepcjonistka, zgodnie z ówczesnymi przepisami, nie chce jednak wynająć pokoju Małgorzacie, która jest na stałe zameldowana w Gdyni. Ostatecznie pokoje wynajmują w hotelu "Gdynia".

Przez resztę wieczoru piją wódkę. Sandalski jest roztrzęsiony. Źle się czuje i idzie spać. Następnego dnia Boczyk zrywa się o świcie. Namawia drugiego Adama i jego dziewczynę na kontynuowanie libacji, ale młodzi odmawiają.

Boczyk schodzi więc sam do hotelowego baru. Popija wódkę i nie może odżałować, że w okradzionym domu nie znaleźli większego łupu. W głowie kołacze mu myśl, że coś przeoczyli. Jedzie więc do domu przy ul. Powstania Listopadowego. Ponownie przeszukuje wszystkie kąty, ale znów nie znajduje żadnych cennych rzeczy - jedynie książeczkę do nabożeństwa. Schodzi do sutereny i kładzie ją na zmasakrowanych zwłokach kobiety. Z lodówki wyjmuje paczkę mielonego, kilka kawałków kurczaka, kiełbasę i boczek.

Żywność zostawia u znajomego i jedzie do hotelu. Młodzi zdążyli już jednak opuścić swój pokój. Sandalski w tym czasie jedzie koleją do Warszawy. Na Dworcu Centralnym przesiada się na pociąg do Białegostoku.

Boczyka znów opanowuje myśl, że coś przeoczył. Jeszcze raz jedzie do mieszkania Poczackich. Natyka się na milicjantów, zostaje zatrzymany i aresztowany.

Proces

Proces trwał kilka miesięcy. 19 października 1984 r. Sąd Wojewódzki w Gdańsku skazuje Adama Boczyka na karę śmierci, a Adam Sandalski otrzymuje karę 25 lat pozbawienia wolności. Podczas standardowych badań psychiatrycznych przeprowadzonych w trakcie procesu, biegli nie dopatrzyli się choroby psychicznej u oskarżonych. Byli jednak zgodni w tym, że obydwaj wykazują cechy nieprawidłowej osobowości i psychopatii.

Obrońcy oskarżonych wnieśli rewizję, jednak Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wcześniejszy wyrok. 6 listopada 1985 r. Adam Boczyk usiłował się powiesić w swojej celi. Został jednak odratowany. 5 grudnia 1985 r. prośbę o ułaskawianie skazanego do Rady Państwa napisał znany warszawski adwokat, późniejszy ambasador i członek Trybunału Stanu, Tadeusz de Virion.

15 maja 1986 r. Rada Państwa wydała postanowienie, w którym nie skorzystała z prawa łaski. Skazany znów targnął się na swoje życie i ponownie został odratowany.

Zapadnię w więzieniu przy ul. Kurkowej uruchomiono 12 czerwca 1986 r. Informacja o tym fakcie przeszła niemal niezauważona. Nic dziwnego: dzień wcześniej na mundialu w Meksyku Polska przegrała mecz z Anglią 0:3.

Adam Sandalski wyszedł z więzienia najpóźniej w 2009 r.

Dane osobowe bohaterów artykułu, z wyjątkiem danych mecenasa Tadeusz de Virion, zostały zmienione.

Opinie (26) 1 zablokowana

  • Gdyby stało się to dziś to by wyszli po kilku miesiącach

    obserwacji w psychiatryku: "Podczas standardowych badań psychiatrycznych przeprowadzonych w trakcie procesu, biegli nie dopatrzyli się choroby psychicznej u oskarżonych. Byli jednak zgodni w tym, że obydwaj wykazują cechy nieprawidłowej osobowości i psychopatii".

    • 68 6

  • Nie wiem czy takich ludzi jakakolwiek kara odstrasza, ale przynajmniej nie siedzieli "na garnuszku" państwa. (2)

    • 56 3

    • jak byś przeczytał do końca to byś wiedział, że to co napisałeś jest nieprawdą (1)

      • 4 0

      • no racja, ale z drugiej strony ten co odsiedział nie był prowodyrem i sam by tego nie zrobił, dlatego dostał 25

        • 4 0

  • Dziś by oznajmił że w chwili szału był '' niepoczytalny ''! :) (1)

    Potem by go psycholodzy gładzili oraz filozofowali i byłyby artykuły na portalach '' polacy chca zabijac a bog patrzy '' ! Potem kosciol by sie wypowiedzial '' morderca tez czlowiek '' !.......Morderca by w celi ksiazke napisal i by udzielal wywiadow oraz by wyszedl na wolnosc po roku przebywania w osrodku dla chorych umyslowo '' !. Potem spotkania w telewizji sniadaniowej , wywiady , na forach by sie znalazlo wielu '' katolikow '' popierajacych zwolnienie z odbycia kary . W tv psycholodzy by w koncu doszli do wniosku ze moze ta zamordowana sama sobie wbiła nóż w plecy ?:)..........I na koncu juz '' domniemany morderca '' by otrzymal odszkodowanie w wysokosci 1 000 000 zl . :)

    • 45 5

    • Katolicy

      Akurat katolicy nie są chyba przeciwni karze śmierci. Głośniej jest na ten temat po lewej stronie.

      • 16 2

  • Kiedyś był porządek.

    Nawywijali, czapa i do piachu.
    A teraz prawa człowieka, sztrasburgi i inne d*perele.

    • 73 4

  • Klasyczne objawy pomroczności jasnej.

    • 15 6

  • Dzisiaj zostaliby przesłuchani i przebadani przez psycholożkę, mecenaskę i prokuratorkę i dostaliby 15 lat a po siedmiu byliby już na powietrzu i pisaliby paszkwil do Strasburga na naczelnika z Kurkowej, że telewizor "śnieżył" :)

    • 49 3

  • Dzisiaj takie coś zakwalifikowali by mu jako "pobicie ze skutkiem śmiertelnym"

    za co grozi do 3 lat pozbawienia wolności. Ten starszy dostałby tak z połowę tego i po roku byłby już na wolności. 18 latek jako młody i pierwszy raz w konflikcie z prawem zostałby puszczony wolno od razu.

    • 42 2

  • W skrajnych przypadkach jestem zdecydowanie za kara smierci, ktora powinny przywrocic

    kropka

    • 23 3

  • sprostowanie

    Szanowny Panie Redaktorze, UB czyli Urząd Bezpieczeństwa zlikwidowano w 1956 roku. Jak coś pisze się, to trzeba wiedzieć o czym się pisze!!!

    • 9 2

  • Najechało tej hołoty z kresów !!

    Miałem kiedyś sąsiadów z tamtych stron , najechało ich tutaj w 70 latach .Ciągłe wojny z nimi miałem .

    • 12 11

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Najczęściej czytane